Przyznam, że gdy jakiś czas temu trafiłam w internecie na informację, że Korporacja Ha!art przygotowuje wydanie polskiego tłumaczenia Finnegans Wake Jamesa Joyce’a, w pierwszej chwili nie mogłam w to uwierzyć. Jedno z najsłynniejszych obok Ulissesa dzieł irlandzkiego pisarza uchodzi bowiem za dzieło właściwie nieprzekładalne i wszelkie dotychczasowe próby zmierzenia się z tym wyzwaniem podejmowane przez polskich tłumaczy kończyły się fiaskiem. Początkowo książkę miał tłumaczyć Maciej Słomczyński – wybitny znawca twórczości Jamesa Joyce’a i autor polskiego przekładu Ulissesa – ale udało mu się przetłumaczyć tylko fragment ósmego rozdziału pierwszej księgi Anna Livia Plurabelle. Potem z dziełem zmierzył się Tomasz Mirkowicz, ale też nie podołał temu zadaniu. Udało się to dopiero Krzysztofowi Bartnickiemu, któremu praca nad przekładem Finnegans Wake (tytuł polski: Finneganów tren) zajęła dziesięć lat. Jej efekty będziemy mogli poznać już 29 lutego, bo to na ten dzień zapowiedziano premierę przekładu.
Co sprawia, że tłumaczenie Finnegans Wake jest tak ekstremalnym wyzwaniem dla tłumacza? Niektórzy mówią, że książka napisana jest nie po angielsku, tylko „po joyce’owsku”. Pisarz stworzył w niej zupełnie nowy język, utkany z wyrafinowanych neologizmów i wielojęzycznych kalamburów. Jak doliczyli się językoznawcy, w dziele Joyce’a miesza się podobno ponad sto języków. To wszystko powoduje, że Finnegans Wake może być niezrozumiałe nawet dla Irlandczyka. Do tego dochodzą skomplikowane szczegóły typograficzne: w oryginale Finnegans Wake zawsze wydawane było w identycznej, 628-stronicowej objętości, i taką objętość ma również polski przekład. Ta liczba stron, wywiedziona z matematyczno-geograficznych proporcji, zaplanowana została przez autora i jest podobno związana ze wzorem na obwód koła, do którego porównywano książkę (obwód koła o promieniu 100 wynosi właśnie 628). Co więcej, również liczba słów na stronie polskiego przekładu zgadza się z angielskim oryginałem (!).
Polski przekład Finnegans Wake dołącza do elitarnego klubu niewielu kompletnych przekładów tego wyjątkowego, legendarnego dzieła. Do tej pory przetłumaczono je na francuski, hiszpański, holenderski, niemiecki, portugalski, włoski, japoński i koreański. Nie ulega wątpliwości, że dokonując rzeczy w zasadzie niemożliwej, Krzysztof Bartnicki już zapewnił sobie miejsce w gronie najwybitniejszych polskich tłumaczy.
ED