Przechadzając się pomiędzy sklepowymi półkami, coraz częściej przeżywam swoiste déjà vu. W sklepach pojawiają się z powrotem produkty, które były hitem sprzedażowym lat 90. Znów możemy kupić soki Frugo, ostatnio zauważyłem też przy jednej z kas w supermarkecie gumę do żucia Wrigley. Do licznej grupy wyrobów tytoniowych dołączyła ponownie także marka Camel, a w branży kosmetycznej triumfy święcą obecnie produkty Old Spice. Zastanawiające jest to, czym spowodowany jest tak nagły come back dużej liczby popularnych w latach 90. brandów. Gdyby chodziło o pojedynczą markę, pewnie zlekceważyłbym to i nie prowadził szerszych rozważań na ten temat, kwitując to jednym słowem – „przypadek”. Szukając odpowiedzi na pytanie, na co liczą firmy, które funkcjonowały na rynku polskim jeszcze w czasach, kiedy nadwiślański marketing i reklama raczkowały, znalazłem wspólny mianownik dla tych przypadków. Zacząłem zastanawiać się, z czym mnie, przeciętnemu, aczkolwiek niestatystycznemu konsumentowi, kojarzą się rewitalizowane produkty. Pierwsze skojarzenie, jakie przyszło mi na myśl, dotyczyło tego, że kojarzą mi się z „fajnymi czasami”. Przed oczami pojawił mi się widok zatłoczonego szkolnego sklepiku, gdzie za kieszonkowe można było kupić właśnie Frugo czy gumę Wrigley.
Główna siła reklamowa tych produktów tkwi więc w sentymentach konsumentów. Moją teorię na ten temat potwierdza fakt, że w większości produkty te nie wchodzą ponownie na rynek w blasku krzykliwych kampanii reklamowych. Dlaczego? Dojrzałe marki, nawet jeżeli były przez jakiś czas „zakurzone”, cały czas funkcjonują w zbiorowej świadomości ludzi.
PK