31 grudnia oficjalnie zakończy się okres przewodnictwa Polski w Radzie Unii Europejskiej, nazywany potocznie unijną prezydencją. Ponieważ wejście w Nowy Rok jest zawsze dobrą okazją do wszelkiego rodzaju podsumowań, warto dokonać krótkiej oceny również i na tym polu.
Śledząc doniesienia medialne wiosną 2011 r., dało się zauważyć, że państwa członkowskie miały duże oczekiwania, a czasem wręcz nadzieje związane z przejęciem przez Polskę unijnego steru. W ostatnich latach nasz kraj coraz częściej bywa przedstawiany jako wzór pod względem stabilności gospodarczej. Wyróżnia nas także bardzo pozytywne nastawienie wobec Unii Europejskiej. Na początku naszej prezydencji nie brakowało głosów mówiących o tym, że szósty pod względem liczby ludności kraj w UE i największy wśród dziesiątki włączonych do unijnej wspólnoty w 2004 r. dobrze wykorzysta swój potencjał. Oczywiście zdawano sobie również sprawę z ograniczeń państwa sprawującego prezydencję – wynikały one z funkcjonującego już przeszło 2 lata traktatu lizbońskiego. Polski premier mógł zająć zaledwie część europejskiego mostka kapitańskiego. Mimo to poprzeczka dla Polski została ustawiona dość wysoko…
W okresie od lipca do grudnia dzięki staraniom polskich władz udało się wprowadzić wiele zmian różnego kalibru. Z racji niesłabnącego wciąż kryzysu gospodarczego największe znaczenie miało przyjęcie tzw. „sześciopaku”, czyli pakietu rozwiązań mających wzmocnić nadzór finansowy w państwach strefy euro. Podpisany został również Traktat Akcesyjny z Chorwacją. Nie brakowało także decyzji mało spektakularnych, za to nie mniej ważnych. Jedną z nich było uzyskanie przez Polskę podtrzymania funkcjonowania programu żywnościowego dla najbiedniejszych na następne dwa lata. W niektórych kwestiach, pomimo braku ostatecznej formalnej decyzji, nastąpił znaczący postęp. Świadczy o tym chociażby sprawa ustanowienia po przeszło 30 latach prac jednolitego patentu europejskiego. Odpowiedni pakiet prawny ma zostać przyjęty w pierwszej połowie 2012 r. Polska zdążyła również wypromować autorskie pomysły, takie jak powołanie Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji. Państwa członkowskie przyjęły już deklarację w sprawie stworzenia instrumentu wspierającego demokratyczne przemiany w krajach sąsiadujących z UE na wschodzie oraz na południu. Czas polskiej prezydencji w Unii to także bezlik konferencji, spotkań, debat itp. Wszystko to stanowiło nie lada wyzwanie logistyczno-organizacyjne. Polskie miasta i administracja podołały tym zadaniom, co w przyszłości będzie procentować.
Jednakże polska prezydencja będzie najlepiej pamiętana z innego powodu. Premier Donald Tusk na początku i pod koniec polskiego przewodnictwa wygłosił w Parlamencie Europejskim dwa przemówienia w jednym, wspólnym duchu. Lekarstwem na obecne zawirowania gospodarcze mogą być tylko działania wspólnotowe, wszystkich 27 członków UE. Ryzyko tworzenia się podziałów, które ostatnimi czasy jest bardzo realne, musi zostać przezwyciężone. To właśnie za to przesłanie, poparte zresztą czynami Polski w ostatnich tygodniach, nasz kraj zebrał najwięcej pochwał. W języku angielskim, niemieckim czy francuskim eurodeputowani na różne sposoby wyrażali podziw i gratulacje pod adresem Polski. „Najlepsza prezydencja od wielu lat” – tak ocenił to półrocze niemiecki europoseł Martin Schulz, szef frakcji centrolewicowej. Taki głos jest właściwie powszechny w europejskim mainstreamie. Na dźwięk tego słowa na twarzach wielu językowych purystów może pojawić się grymas. Nie da się jednak ukryć, że to kolejne obco brzmiące słowo, które znajduje swoje miejsce w języku polskim. To właśnie do mainstreamu, czy też inaczej mówiąc, głównego nurtu, Polska dołączyła już na dobre.
Marcin Bień