Zawsze ciekawiło mnie, ile słów wystarczyłoby człowiekowi, aby dogadać się z zagranicznym rozmówcą. Co więcej, jakie byłyby to pojęcia. Mam na myśli takie konieczne minimum, listę słów niezbędnych i wystarczających do skutecznej komunikacji. Tak się przypadkiem złożyło, że miałam niedawno okazję przeprowadzić pewien mały eksperyment. Może nie był on poprawny metodologicznie, ale przyniósł wiele intrygujących obserwacji. Przez ostatnie pięć miesięcy przebywałam na stypendium w południowej Francji. W jednym akademiku spotkało się kilkanaście osób, każda z innego zakątka Europy. W tym kulturowo-lingwistycznym kotle jedynym punktem stycznym dla nas wszystkich był język francuski. Jednak z jego poziomem, przynajmniej na początku, bywało różnie. Od pierwszych dni wszyscy przejawiali ogromną chęć wzajemnego uczenia się swoich języków. Nie wiem, czy kolejność przerabianego materiału mogę traktować jako ranking pojęć najważniejszych, ale niezależnie od nacji, pierwszym nowopoznanym słowem było zawsze „na zdrowie”. Dopiero po dwóch, trzech tygodniach przeszliśmy do lekcji drugiej (być może ta pierwsza była na tyle ciężka, że trzeba było ją wielokrotnie powtarzać, nierzadko do późnych godzin nocnych). Tym razem na szkolnej tablicy pojawiło się „dzień dobry” i „jak się masz”. Swoją drogą to ciekawe, że odczuliśmy potrzebę poznania tych wyrażeń dopiero po upływie blisko miesiąca. O „proszę” i „dziękuję” nie będzie mowy do samego końca.
Gdy pierwsze przyjaźnie się już zawiązały i zbiór przypadkowych mieszkańców jednego piętra przekształcił się w grupę znajomych, wzrosły nasze potrzeby językowe. Teraz wzajemnie spisywaliśmy sobie na karteczkach jak w danym języku zagadać do płci przeciwnej. Od tej chwili, na korytarzu co chwilę rozbrzmiewało: „jaka piękna dziewczyna” albo „lubię cię”. Po bardzo miłym okresie trwania tych multi-językowych komplementów, nastąpiła era śpiewająca. Do dziś nie potrafię zrozumieć, z jakiego powodu wybraną przez nas piosenką została „Wyginam śmiało ciało”. Wiem natomiast, że po włosku brzmi ona: „Mi piace se ti muovi”. Nie znasz dnia ani godziny, kiedy ci się to jeszcze przyda. W ostatnich tygodniach wspólnego pobytu nasze umiejętności sięgnęły już poziomu C1. Z ogromną wytrwałością gimnastykowaliśmy się z łamaczami języka. Łatwo nie było, ale możemy być spokojni, ponieważ „chrząszcz brzmi w trzcinie…” wciąż jest bezkonkurencyjny.
I na tym ćwiczeniu nasza edukacja językowa dobiegła końca. Żegnając się jeszcze w pośpiechu tłumaczyliśmy „do widzenia” i „do zobaczenia”, w przerwach powtarzając lekcję pierwszą (łącząc teorię z praktyką).
Agnieszka Ślaska