Dobre tłumaczenie jest jak czysta szyba – nie dostrzega się go. Ale gdy na czystej szybie pojawi się najmniejsza plamka, wi" />

Dobre tłumaczenie jest jak czysta szyba – nie dostrzega się go. Ale gdy na czystej szybie pojawi się najmniejsza plamka, widać ją od razu.

To jedna z wielu refleksji na temat pracy tłumacza, jakimi dzieli się z nami prof. Elżbieta Tabakowska w swej legendarnej już książce O przekładzie na przykładzie. Znakomita tłumaczka, kierownik Katedry UNESCO do Badań nad Przekładem i Komunikacją Międzykulturową na Uniwersytecie Jagiellońskim, opowiada w niej o trzech latach pracy nad tłumaczeniem monumentalnego dzieła historycznego Normana Daviesa, słynnej Europy.

Po przeczytaniu tej książki każdy chyba tłumacz weźmie sobie do serca radę: Jeśli nie wiesz – sprawdź. Jeśli myślisz, że wiesz – sprawdź dwa razy.

Sypiąc jak z rękawa przykładami, prof. Tabakowska odsłania przed czytelnikiem tajniki warsztatu tłumacza, ostrzega przed pułapkami, jakie czają się w na pozór zupełnie niewinnych i prostych fragmentach tekstu, uczy, jak niezwykłej rzetelności wymaga ten zawód. Wyjaśnia, jak z pomocą redaktorów i weryfikatorów radziła sobie z niezliczonymi językowymi zagadkami, jak pokonywała problemy wynikające z nieprzystawalności języka polskiego i angielskiego (czy zastanawialiście się nad takim na przykład przedimkiem nieokreślonym i treściami, jakie można dzięki niemu w języku angielskim wyrazić? Albo nad gramatyczną kategorią czasu, zupełnie inną w angielskim, co akurat w tekście historycznym ma kolosalne znaczenie?). A to dopiero początek. Bo dalej są jeszcze pułapki leksykalne (co to są peelings of the cockle weed?), szperanie w źródłach (czy bitwa była pod Białą Górą, czy na Białej Górze?), żmudne poszukiwania polskich odpowiedników rozmaitych nazw własnych i kanonicznego tłumaczenia cytatów, dylematy związane z polityczną poprawnością (kto jest powstańcem, a kto rebeliantem? Kto walczy w partyzantce, a kto w bandach?), a nawet… potrzeba rozstrzygania, czy Don Giovanni uwiódł tysiąc trzy Hiszpanki, czy tylko tysiąc dwie (zainteresowanych odsyłam do rozdziału 7). Ale to jeszcze nie wszystko – bo Norman Davies to nie jest zwykły historyk. On nie pisze suchym, naukowym stylem o bitwach, traktatach i sojuszach – on w dziele historycznym lubi pobawić się językiem. Gdy mu się nudzi, wymyśla taką na przykład aliterację:

„The proliferating profusion of possible political permutations among the pullulating peoples and parties of the Polish provinces in this period palpably prevented the propagation of permanent pacts between potential partners.”

I nie myśli o tym, że ktoś to kiedyś będzie musiał przetłumaczyć. A co na to tłumaczka? A tłumaczka na to:

Paleta potencjalnych permutacji politycznych pośród pączkujących narodów i partii powstających podówczas w prowincjach polskich przeważnie powstrzymywała potencjalnych partnerów przed podejmowaniem propozycji permanentnych przymierzy.”

Chapeau bas!

ED

O przekładzie na przykładzie

Pomożemy w tłumaczeniu.Zadzwoń