Wśród polskich teoretyków przekładu najbardziej, obok Edwarda Balcerzana, cenię Stanisława Barańczaka.
Barańczaka nie trzeba przedstawiać, bo, gdyby już się uprzeć, nie starczyłoby miejsca na wymienienie wszystkich jego cnót. Osoba wszechstronna: i znakomity poeta, i inteligentny krytyk, i utalentowany tłumacz. Znany pod pseudonimami: Barbara Stawiczak, Szczęsny Dzierżankiewicz, Feliks Trzymałko. Debiut Barańczaka przypada na rok 1965.
Autor wybitnych przekładów poetów amerykańskich to nie tylko znawca literatury nowoczesnej, ale i baroku. W jego dorobku znajdziemy „Antologię angielskiej poezji metafizycznej XVII stulecia”. Barańczak tłumaczył Elisabeth Bishop, Emily Dickinson, Wystana Hugha Audena, Seamusa Heaneya, Thomasa Stearnsa Eliota, Roberta Frosta, Paula Celana i wielu innych, co świadczy o jego wszechstronności i wybitnym talencie.
Na szczególną uwagę zasługuje interesujący dla każdego literaturoznawcy tom „Ocalone w tłumaczeniu”.
To fundamentalne dzieło Barańczaka jest zbiorem szkiców o warsztacie tłumacza poezji zawierającym bezcenną antologię przekładów z uwzględnieniem problemów translatologicznych. Na dzieło składa się pięć części:
- „Mały, lecz maksymalistyczny manifest translatologiczny”,
- zbiór esejów dotyczących wybranych przekładów z języków obcych na język polski,
- szkice o tłumaczeniach na języki obce,
- o przekładaniu Shakespeare’a,
- czterdzieści wierszy łamigłówek – z objaśnieniami dla tłumaczy.
Niezbędna pozycja dla tłumaczy, studentów filologii, a także miłośników poezji. Skoro już o tłumaczeniach dzieł Shakespeare’a mowa… Barańczak przełożył z powodzeniem wiele utworów angielskiego poety, między innymi często wznawiane: „Hamleta”, „Makbeta”, „Romea i Julię”, a także „Burzę”, „Poskromienie złośnicy”, czy „Króla Leara” i „Sen nocy letniej”. Może dziwić język przekładu – nie ma tu miejsca na archaizmy, patos; pojawiają się natomiast wulgaryzmy i potoczne słownictwo, co jednych razi, innych – zachwyca. Autor „Ocalonego w tłumaczeniu” rozumie, że przekład to przełożenie nie tylko garści słów, ale jednej kultury – na drugą.
Podobno tłumacz niejednokrotnie prosił o tak zwane rybki filologiczne, czyli dosłowne tłumaczenia z języków, których nie znał. Później takim surowym przekładom nadawał polotu, zmieniał je w arcydzieła literatury. Przed Barańczakiem nie ma zadań niemożliwych. Takiej postawy życzę każdemu tłumaczowi.
MJ