Jako wielka fanka wszelkiej maści horrorów dość szybko uporałam się z całym (nader zresztą skromnym) zbiorem książek Grahama Mastertona, jakim dysponowała biblioteka w moim małym miasteczku. W czytelniczym szale postanowiłam więc sięgnąć po dzieła innych autorów. W taki sposób w moje ręce trafiła Fobia Guya N. Smitha – pierwsza i z całą pewnością ostatnia książka tego autora na mojej liście lektur. Będę brutalnie szczera: dawno nie miałam okazji spotkać się z tak barbarzyńskim gwałtem na papierze i dziwię się, że kartki nie poskręcały się w ramach protestu przeciw takiemu jawnemu i bezczelnemu grafomaństwu.
Moje ogromne zdumienie budzi już sam fakt, że pan Smith wydał więcej niż jedną książkę, najwyraźniej jednak literackie gusta mas są o wiele mniej wyrafinowane, niż się spodziewałam. Pomijam już kłujące w oczy niemal na każdej stronie błędy edytorskie i wołający o pomstę do nieba brak korekty tekstu – te niedociągnięcia tylko w pewnym stopniu wpływają na fakt, że lektura tej książki jest przeżyciem traumatycznym. Podstawową zaś przyczyną jest to, że sama książka jest po prostu kiepska – a w odniesieniu do niej to największy możliwy eufemizm.
Czytając Fobię kilkakrotnie odnosiłam wrażenie, że autor miał kilka różnych, nie do końca spójnych i powiązanych ze sobą wyobrażeń na temat fabuły, które posklejał w jedną całość, nie zaszczyciwszy lekturą efektu finalnego. W rezultacie akcja toczy się nierównomiernie, fabuła jest pełna nielogiczności, a bohaterowie płascy i kompletnie niewiarygodni w swoich zachowaniach. Co kilka stron ktoś mdleje tudzież „zapada się w otwartą przed nim czarną otchłań”, poza tym książka pozbawiona jest śladu związków przyczynowo-skutkowych. Bohaterowie nagle, bez żadnego powodu zaczynają cierpieć na najróżniejsze lęki, które potem równie nagle im „przechodzą” i czytelnik nie ma pojęcia, co spowodowało jeden i drugi proces. Akcja nie ma nic wspólnego z zasadami logiki, ocierając się o granice absurdu i groteski. Mężczyzna potrącony przez samochód (stojący jeszcze przed chwilą na światłach, a nie pędzący z zawrotną prędkością!) zmienia się w stos pociętego mięsa ze zmiażdżoną czaszką i mózgiem wypływającym na ulicę. Na ostatnich stronach książki żona głównego bohatera ucieka z upiornego domu przez ulicę, na której szaleje huragan, i nagle, nie wiadomo z jakiej przyczyny, kobieta traci obie nogi, a błyskawica oświetla na chwilę jej okaleczenie. Ta scena zresztą jest przejawem prawdziwego kunsztu autora: „Krzyknęła straszliwym, histerycznym wrzaskiem, gdy jej oczy natknęły się na krwawiące kikuty ud, i podążając śladem gęstej, galaretowatej krwi, odnalazły w półmroku odcięte nogi, które wciąż jeszcze drżały jak rzucone w kałuży krwi węgorze”. Co jednak bohaterce odcięło nogi w trakcie huraganu i to tak, że nawet tego nie zauważyła – tego już „pisarz” nie zechciał czytelnikom wyjaśnić. Tyle tytułem zobrazowania fabularnych norm, jakimi autor posługuje się na kartach książki.
Naprawdę lubię horrory i muszę przyznać, że dawno nie zdarzyło mi się, bym podczas lektury jakiejkolwiek książki z tego gatunku musiała przeżywać podobne katusze. Tę niewielką objętościowo książeczkę „męczyłam” przez ponad tydzień i doprawdy wiele wysiłku musiałam włożyć w spełnienie danej sobie obietnicy, że dobrnę do końca. Ta książka wywołuje już we mnie uczucie fizycznej niechęci: po przerzuceniu paru stron mam ochotę umyć ręce.
Wypadałoby jeszcze dodać kilka słów na temat pracy redaktora i korektora polskiej wersji książki, a właściwie braku tej pracy. Szczerze mówiąc, nie dziwię się, że pod tym względem Fobia potraktowana została po macoszemu: najwyraźniej korektor również nie mógł zmusić się do lektury i poprzestał na pobieżnym sprawdzeniu mniej więcej jednej trzeciej książki. Dlatego też, o ile na początku nie można się za bardzo do niczego przyczepić, to im dalej, tym gorzej. W drugiej połowie książki możemy już cieszyć oczy tak cudnymi zdaniami jak „Morska mgła zmniejszała widoczność do mniej niż do stu metrów” albo z kwiatkami w stylu „przerażających okropieństw” czy „zapinanej na zamek kurtce błyskawiczny”. A to naprawdę tylko nieliczne z korektorskich niedociągnięć polskiego tłumaczenia.
Na ostatniej stronie polskiego wydania książki znajduje się reklama kolejnego „dzieła” pana Smitha, od której, nawiasem mówiąc, bolą zęby. Lektura Fobii w połączeniu z tym krótkim tekścikiem, mającym w założeniach zachęcić czytelnika do zapoznania się z książką Las, wywołała we mnie głębokie przekonanie, że nawet tortury nie byłyby w stanie zmusić mnie do podjęcia tego wyzwania. Za motywację mej decyzji niech zaś posłużą ostatnie dwa zdania tej krótkiej notki. „Głęboko w ciemnym, tajemniczym lesie pełne grozy krzyki przeradzają się w mrożące krew w żyłach wycie. Głodne, niezaspokojone trupy wyruszają na polowanie”.
Nic dodać, nic ująć.
Magdalena Ciszewska