Czy ktokolwiek czytając książkę zastanawia się, ile języków jest w niej tak naprawdę ukrytych? Większość z nas nigdy o tym nawet nie pomyślała, a jeśli już ktoś się nad tym zastanowi, to powie zaraz, że zazwyczaj język jest tylko jeden, no chyba że autor używa świadomie obcych wtrąceń.
Edward Balcerzan w jednym ze swoich wystąpień zaproponował podział utworów literackich na jedno- i wielojęzyczne. Kryterium podziału jest teoretycznie banalnie proste: jeśli cała treść jest wyrażona w jednym języku, to utwór jest jednojęzyczny. Jeśli tych języków jest więcej, to mówimy już o utworze wielojęzycznym. Ale co można uznać za język obcy, inny? Czy dla zwykłego szarego człowieka rozmowa dwóch pracowników banku będzie zrozumiała?
– Odbiłem pending i czekam na akcept.
– Będzie redżekt?
– Jak zawsze, powiedzą, że to fraud, bo jest na zwolnieniu.
Czy mieszkaniec północnej Polski zrozumie rozmawiających gwarą górali? Wątpliwe. A zatem językiem obcym jest nie tylko język rzeczywiście używany przez ludzi pochodzących z innego kraju, czy kontynentu. Obcy może być dla nas język naszych sąsiadów, rodaków.
A co można powiedzieć, kiedy czytamy Hamleta, który jest tłumaczeniem na język polski oryginału angielskiego. Ta relacja jest prosta i zrozumiała. Komplikacja pojawia się, gdy zagłębić się w języki bohaterów dramatu: Hamlet pochodził z norweskiej rodziny, więc należy przypuszczać, że mówił po norwesku, chociaż mógł też mówić po duńsku, ponieważ mieszkał na dworze króla Danii. Oznacza to, że angielski „oryginał” jest tylko „pseudoprzekładem” na ten język. W ten sposób lista języków w dramacie wydłuża się, choć nie powierzchniowo, a jedynie „podskórnie”.
Do wielojęzyczności naszych utworów należy dodać jeszcze jeden przejaw obcości: znaki graficzne. W codziennej mowie nie używamy @ # $ * itd. W tekstach: często. Emotikony dominują w sms-ach, e-mailach i na czatach. Wniosek nasuwa się prosty – nie ma już tekstów jednojęzycznych, są tylko wielojęzyczne.