Czy zastanawialiście się kiedyś jak długo powinno trwać powitanie z drugą osobą? Nie mam tu na myśli powitania długiego i czułego, połączonego z uściskami. Inaczej też witamy się z osobą, której dawno widzieliśmy, a która wraca po dłuższym czasie z dalekiej podróży czy z bliską nam osobą, z którą łączą nas bliższe kontakty. Mówię o zwykłym, codziennym powitaniu z sąsiadem, koleżanką, kasjerką w sklepie. Wydaje się, że zwykłe „Dzień dobry” jest czasami za długie i skracamy je do pospolitego „Dobry” albo, co gorsze, do „Bry”. Nie zwracamy na to uwagi w codziennym życiu, bo stało się to naszym nawykiem. Nie świadczy to jednak zbyt dobrze o naszym wychowaniu.
Pozostaje jeszcze kwestia powitania mniej oficjalnego. Nie zawsze zwykłe „Cześć” czy „Hej” będzie na miejscu. A co z zapożyczonym „Hi”, „Hello”, „¡Hola!”? Weszły one na co dzień do naszego języka i chyba już zadomowiły się na dobre. Są one jednak bardziej popularne wśród ludzi młodych lub w kręgu osób dobrze się znających. Nie na miejscu byłoby krzyczeć w progu „Cześć”, gdy pośród naszych rozmówców są osoby starsze (a nie są to nasze bacie czy ciocie), czy zupełnie obcy nam ludzie.
Inną rzeczą jest, że w j. polskim jest jedno „Dzień dobry” bez ograniczeń czasowych. Anglicy, Hiszpanie, Francuzi, czy jeszcze inne nacje, rozróżniają powitanie poranne i popołudniowe. Trzeba być czujnym i często sprawdzać godzinę, żeby się nie pomylić.
Pośród wszystkich języków świata polskie powitania pod względem długości plasują się mniej więcej pośrodku listy. Wyobraźmy sobie jakby to było, gdybyśmy mieli codziennie po kilka razy witać się słowami „Sawat-dee kha / khap!” Tak właśnie brzmi „Dzień dobry” w mowie tajlandzkiej. Język ten rozróżnia także czy wita się kobieta czy też mężczyzna. Osoba, którą chcemy powitać, nie jest już rozróżniana.
(DP)