Hamburg… to tam dwóch przyjaciół – Lorenzo Hampel i Mirco Wiegert – wpadło na pomysł wynalezienia coli, która przypominałaby swoim smakiem czasy dzieciństwa. Cel był prosty: napój w pełni ekologiczny i wyprodukowany z naturalnych składników. W 2002 roku udało się zrealizować pomysł dwójki przyjaciół i powstał napój o nazwie Fritz-kola. Pomysłodawcy zajęli się jego produkcją, dystrybucją i reklamą. Wychodziło im to lepiej, niż zakładano, napój zaczął zdobywać w Niemczech duże uznanie, a ludzie coraz częściej pytali o Fritz-kole w sklepach i na imprezach. Po paru latach marka dotarła do Polski i historia zaczęła się powtarzać…
Coraz częściej możemy usłyszeć o nowym napoju, który przywędrował do nas z Niemiec. Reklama i rozmowy o produkcie robią swoje – mam ochotę zapłacić 9 zł za szklaną butelkę z czarnym napojem, chociaż wiem, że to dużo, ale pragnienie robi swoje. Idę do jednej z restauracji na Krakowskim Kazimierzu i proszę o Fritz-kolę. Butelka rzeczywiście przykuwa uwagę (ciekawe logo i estetyczna etykieta), ale nie po butelkę tutaj przyszedłem – zdejmuję kapsel i już wiem, że na mojej twarzy rysuje się uśmiech. Zapach tej coli jest podobny do tej, która produkowana była przez Coca-colę za czasów mojego dzieciństwa. Smak jest świetny, czuć w nim zamkniętą naturalność składników. Fritz-kola posiada dwa razy więcej kofeiny niż zwykła cola, dlatego możemy nią zastąpić napój energetyczny czy kawę. Jest tak dobra, że nie wiem, kiedy się kończy – odkładam pustą butelkę i już wiem, że mogę zaliczyć ją do moich ulubionych napojów.
Zdania na temat Fritz-koli są podzielone – nie wszyscy za nią przepadają, ale do tej pory udało mi się spotkać więcej sympatyków niż przeciwników tego produktu. Producenci pomyśleli oczywiście o różnych grupach docelowych i wypuścili na rynek więcej smaków – szczególnie polecam ten, który nazywa się WOSTOK: oryginalna ziołowa lemoniada o aromacie syberyjskiego lasu, stworzona na podstawie odkrytej na nowo radzieckiej receptury.
Mateusz Całka