Choć może się to wydawać niemożliwe, niektóre języki nie posiadają tak podstawowych dla nas pojęć jak smutek czy gniew. Dlaczego ta informacja jest tak trudna do przyjęcia? Dlaczego od razu w duchu pytamy „Ale jak to? Nie mają smutku? Nie wierzę!”? Otóż problem polega na tym, że jesteśmy mocno zakorzenieni w polskiej i europejskiej kulturze, przez co wydaje nam się, że to, jak my widzimy świat, jest wspólne dla wszystkich ludzi. Ponadto, znamy przecież kilka języków obcych, w których istnieją nazwy na uczucia, które znamy, co jeszcze bardziej utwierdza nas w przekonaniu, że inaczej być nie może. Jednak jeśli spojrzeć na to z drugiej strony, Ilongoci zamieszkujący Filipiny, Ifalukowie będący mieszkańcami jednej z wysp Mikronezji czy australijscy Aborygeni mają takie samo prawo by twierdzić, że to ich pojęcia są tymi powszechnie obowiązującymi. Tak przecież myślelibyśmy będąc na ich miejscu.
Jak zatem w ich językach pojmowane są uczucia? W języku Pintupi, którym posługują się Aborygeni, nie ma odpowiednika słowa smutny. Istnieją tam słowa, które w jakiś sposób są mu bliskie, jednak, jak zaraz zobaczymy, to nie to samo. Watilijpa, która jest wyrazem znaczeniowo zbliżonym do smutku, oznacza „bycie zaabsorbowanym myślami o swoim miejscu rodzinnym i o swoich krewnych. Z powodu tego uczucia można się nawet rozchorować.” Czy takie uczucie nazwalibyśmy smutkiem? Z pewnością nie. A zatem jak? Otóż właśnie, nie ma w naszym języku odpowiednika dla tego uczucia, możemy je jedynie opisać. Tak samo Aborygeni mogą jedynie starać się opisać nasz smutek, nie istnieje on jednak w ich języku. Z opisu znaczenia słowa watilijpa, jak i z innych słów, które wyrażają martwienie się o swoje rodzinne strony lub o bliskich, można wywnioskować, że dla Pintupi przywiązanie do rodziny i do miejsca zamieszkania jest bardzo ważne, że stanowi istotny składnik ich kultury. W naszej kulturze nie jest to tak ważne, stąd brak osobnego słowa określającego takie uczucie.
Podobnie jest z gniewem, który również nie jest uniwersalnym uczuciem. Język Ilongot używany na Filipinach nie ma słowa mu odpowiadającego, zaś najbliższe mu – liget – sugeruje coś w rodzaju współzawodnictwa i chęci sprawdzenia się, zazdrości i ambicji, przy czym uczucie to wcale nie musi być negatywne, jak w przypadku gniewu, u którego podstaw leży myśl: „ktoś zrobił coś złego”. Liget pobudza do działania, daje siłę i odwagę, pomaga pokonać ograniczenia i osiągnąć sukces. I znów pojawia się problem z przetłumaczeniem tego słowa na język polski, gdyż nazwa takiego uczucia u nas nie istnieje.
Jeszcze inaczej jest w mikronezyjskim języku Ifaluk, w którym również nie ma pojęcia podobnego do gniewu czy liget, istnieje natomiast song. To uczucie mniej agresywne od gniewu, być może dlatego, że kultura Ifaluk nakazuje ludziom unikać agresji i że nakaz ów stawia ona w swej hierarchii wartości znacznie wyżej niż kultura zachodnia. Song uważany jest za coś dobrego (sic!), co ludzie mogą odczuwać, gdy miał miejsce jakiś karygodny czyn. Dzięki obserwowaniu song swoich rodziców dzieci uczą się rozróżniać dobro od zła. Cel song jest jasno określony: „Chcę, aby druga osoba wiedziała, że zrobiła coś złego, i żeby wyciągnęła z tego konsekwencje.” Song to więc raczej napomnienie, choć to słowo również nie do końca odpowiada znaczeniu song.
Zatem, jak widzimy, nazwy uczuć, których używamy, nie zawsze odpowiadają znaczeniowo temu, co zawierają w sobie pojęcia opisujące emocje w innych językach. Fakt ten nie musi oznaczać, że nie ma uniwersalnych emocji (bo przecież nie o emocjach, a o pojęciach emocji tu mowa), pokazuje on jednak, jak ogromną rolę w formowaniu tego, co odczuwamy, odgrywa kultura i jak wielką barierą w badaniu emocji może być język. Na koniec powyższych rozważań, jako że interesują nas przecież tłumaczenia, można by zadać sobie pytanie: czy w takim razie emocje są zawsze przetłumaczalne? Zapraszamy do refleksji.
(AT)
Na podstawie książki Anny Wierzbickiej „Język – umysł – kultura”, s. 138-162.